Nad placem Kilińskiego, którego sercem jest najmniejsze z miejskich targowisk, niczym bazaltowa skała nad dolina góruje masyw brunatnej budowli o charakterystycznych wielkich oknach. To Wojewódzki Zakład Doskonalenia Zawodowego, od 70 lat największy ośrodek szkolenia fachowców dla rzemiosła i przemysłu w polskim Szczecinie.
Idea powołania miejskiej szkoły rzemieślników zrodziła się w drugiej połowie XIX wieku, bowiem już wtedy uznano, że praktyczna nauka zawodu w warsztatach rzemieślniczych trwa stanowczo zbyt długo jak na potrzeby dynamicznie rozwijającego się przemysłu.
Mocarny gmach przy pl. Kilińskiego – zaprojektowano specjalnie na szkołę rzemiosł (Fachschule), można rzec: topornie modernistyczny – stanął w 1929 roku. Znalazły tu dach nad głową trzy szkoły zawodowe: jedna kształciła pracowników przemysłu spożywczego i odzieżowego, druga – rzemiosł budowlanych i drzewnych, trzecia – rzemieślników szeroko pojętej branży metalowej: ślusarzy maszynowych budowlanych i pojazdowych, złotników i zegarmistrzów, a także elektryków, telefonistów, optyków, kreślarzy, papierników i kierowców wszelkich pojazdów.
W 1946 roku imponujący kompleks gmachów poniemieckich szkół rzemieślniczych przejął Zarząd Miejski. Przy pl. Jana Kilińskiego powstał ośrodek kursów zawodowych pod dumnym szyldem Instytutu Naukowego Rzemiosła. W 1955 roku, już jako Wojewódzki Zakład Doskonalenia Zawodowego, stał się centrum szkolenia na całe województwo, skupiając pod swym zarządem zakłady szkoleniowe w Trzebiatowie, Świnoujściu i Stargardzie. W ciągu minionego 70-lecia wypuścił ze swych szkół 12 tysięcy absolwentów, a na różnych kursach przeszkolił ponad 700 tysięcy słuchaczy!
Wtedy WZDZ miał liczne warsztaty szkoleniowe, które prowadziły szeroko zakrojona produkcję.
- W latach 70 i 80 w warsztatach WZDZ powstawało 85 proc. wszystkich elementów na potrzeby przemysłu okrętowego, a zakład w Trzebiatowie wytwarzał różnorodne typy trapów do wszystkich jednostek pływających budowanych w polskich stoczniach! Dodajmy do tego jeszcze całe mnóstwo poszukiwanych artykułów gospodarstwa domowego – będących wówczas rynkowym rarytasem – takich jak komplety mebla z prawdziwego drewna, a nie z wiórów, wprost rozchwytywane przez klientów.
Dziś, po przejściu wielkiego walca transformacji, zakres działalności skurczył się do jednej trzeciej – w ośrodkach WZDZ kursy kończy 8 tyś. słuchaczy rocznie, a naukę w szkołach – 500 uczniów. Zmienił się rynek pracy, pojawiła się wielka grupa bezrobotnych. Najważniejszym zadaniem zakładu stało się ich szkolenie i przekwalifikowanie.
Od zarania swej działalności zakład poza dopłatą do kosztów każdego uczestnika szkolenia nie korzysta z państwowych dotacji.
Na początku lat 90 nasi entuzjaści kapitalizmu w najczystszej wilczej formie uznali WZDZ za zabytek siermiężnego socjalizmu. Natomiast całkiem niedawno szefowie podobnych ośrodków z Europy Zachodniej dziwili się, ze takie centrum pozbawione jest publicznych dotacji…
Od 1949 do 1976 roku zakładowi prezesował przedwojenny kawalerzysta z Grudziądza (kto pamięta żurawiejkę: Maja d… jak z mosiądzu, to ułani SA z Grudziądza), Mieczysław Kubicki. Z jego pokolenia wywodziła się najbarwniejsza postać WZDZ – inż. Eugeniusz Kosydar, który nawet najbardziej tępemu kursantowi umiał wyjaśnić istotę elektryczności, posługując się nieraz ludową śpiewką lub rymowanką.
Najdłużej kierował zakładem popularny Jan Osiński, znakomicie znający szkolnictwo zawodowe, potrzeby przemysłu i możliwości wytwórcze rzemiosła. Od stycznia 2006 roku prezesem WZDZ jest informatyk dr Krzysztof Osiński, od kilku lat wykładowca zakładu.
- Dziś nasze kursy dają szansę pracy nie tylko w kraju; np. wielu spawaczy, których dla naszej stoczni kształcimy w zakładzie, po odpracowaniu niezbędnej praktyki wyjeżdża na Zachód.
Tekst Janusz Ławrynowicz